poniedziałek, 16 lutego 2015

Prolog

Po raz pierwszy nie wiedziała, co ją czeka. Przyszłość była dla niej teraz jak dla każdego innego - nieznanym. Czarna plama atramentu rozlała się w jej głowie wypełniając jej myśli i żłobiąc w niej głęboki niepokój, który zdawał się nasilać za każdym razem, gdy starała się przywołać jakąkolwiek wizję. 
Zdarzenie przypadało na dzień jutrzejszy - trzymała się tej informacji, jak ostatniej deski ratunku, szczerze wierząc w jej prawdziwość. Starała się zobaczyć przyszłą siebie, przyszłego Jego i przyszłych tych dwoje, siedzacych na tylnych fotelach Porshe, ale nie potrafiła. Jawili się jej jako czarne plamy na sznurku z niczego. Przyprawiało ją to wszystko o ból czaszki, który po wielu próbach stał się nie do zniesienia.
Poczuła jak On ściska jej dłoń. Przez chwilę opanowało ją uczucie wielkiego żalu. W nagłym odruchu chciała powiedzieć, żeby zawracali, ale za Jego sprawą opanował ją spokój. Przez chwilę coś nawet mówiło jej, że może i powinna uciąć sobie drzemkę, ale rozpoznała w tym Jego zasługę, więc dalej nie traciła czujności. Jej wzrok odbił się od lusterka, w którym widziała zamyślonych Indian. Kobieta ściskała w rękach drewniane koraliki i mamrotała coś do siebie niezrozumiale.

Gdy tylko wysiedli z auta u podnóża lasu, do ich nozdży dotarł metaliczny zapach krwi. On pobiegł przodem, ale ją zatrzymała dłoń Huilen. Indianka wyszeptała przeprosiny, patrząc na Alice z żalem, jakby wiedziała o czymś, czego Alice nie chciała do siebie dopuścić. Wcisnęła w jej dłoń wyrzeźbionego bożka i pobiegła w ślad za swoim siostrzeńcem, kierując się w stronę morza. Dłoń otworzyła się ukazując Angutę. Alice coś zamroczyło tak, że przez chwilę myślała, że straci przytomność. Odwróciła się, krzycząc za Nim z całych sił.

Na polu walki zapanowała cisza, którą zakłócała jedynie śmierć siąpiąca na glebę. Ta w morderczym uniesieniu wywijała piruety pomiędzy ciałami, zbierając swoje bogate żniwo. Przechadzała się między płonącymi zwłokami, ściskającej się pary, dwóch czarnoskórych kobiet, przyciskających do ziemi szamoczącego się mężczyznę, a także wśród zakapturzonych postaci, patrząc na nich łapczywie. Bowiem śmierci nigdy nie jest dość.
Alice siedziała w klęczkach przy Aro, ściskając w dłoniach indiański koralik. Zimna, papierowa dłoń ułożyła się na jej głowie z namaszczeniem, jak na dawno wyczekiwanej nagrodzie. Czarne kolumny wampirów zawróciły na znak przywódcy i wkrótce skryły się za drzewami. Aro obejrzał się jeszcze na swoje dzieło, pozdrawiając śmierć szalonych uśmiechem.
- Rosalie! - Emmett mimo ślepoty, jaką spętały go amazonki, rzucił się w przód i pognał w kierunku lasu.


***
Anguta - bożek znoszący ludzi do podziemi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz